Rośnie zadłużenie branży gastronomicznej. Eksperci biją na alarm

fot. Pexels

Jedna trzecia barów, kawiarni i restauracji nie przetrwa obecnego zamknięcia – twierdzą eksperci. Odzwierciedleniem tych poważnych problemów pokazują statystyki.

REKLAMA

Przypomnijmy, że lokale gastronomiczne nie mogą przyjmować klientów od 3 listopada i zanosi się, że co najmniej do 17 stycznia nie będą mogły tego zrobić. To powoduje, że sytuacja jest bardzo zła. W większości lokali obroty sięgają 10% normy, w tych najlepszych lokalach to 30%.

Obecnie ruchu nie ma żadnego ze względu na to, że jesteśmy zamknięci. Cały nasz ruch generują wynosy i odbiory własne, bo na szczęście mamy tę dobrą sytuację, że możemy mieć otwartą witrynę kawiarni, gdzie możemy te wynosy również zrobić z odbiorem własnym. Największy i najfajniejszy ruch się zrobił, kiedy zrobiliśmy kiermasz świąteczny. Podajemy pierogi i grzańca, ludzie przynajmniej mają alternatywę, mogą wyjść z domu, spotkać się z kimś chociaż na chwilę – mówi menedżer jednej z restauracji na warszawskim Wilanowie i podkreśla, że obroty tej placówki nie przekraczają 30 procent tego, co zazwyczaj jest w okresie przedświątecznym.

Rządowa pomoc okazuje się niewystarczająca. Wiosną firmy dostały zastrzyk gotówki, ale jesienią znowu zostały zamknięte i przez dwa miesiące były pozostawione same sobie. Dopiero w zeszłym tygodniu Sejm uchwalił ustawę o zwolnieniach z ZUS-u i dopłatach do zatrudniania ludzi.

Gdy zamknięto wiosną bary i restauracje firmy zaczynały z długami sięgającymi 650 milionów złotych. Teraz mają ich ponad 700. Średni przyrost zadłużenia od początku pandemii wyniósł w tej branży 7,5 proc. Przy czym są w tym sektorze firmy, które się mają jeszcze gorzej. Przykładowo firmy cateringowe ciepią poczwórnie. Nie ma wesel, nie działają szkoły – a tam też często takie firmy działają, w biurach nie ma zbyt wielu pracowników, w tym roku w zasadzie nie ma firmowych wigilii.

Źródło: RMF FM

REKLAMA